Piszę ten tekst po lekturze bardzo emocjonalnego, a zarazem niezwykle trafnego felietonu Łukasza Warzechy opublikowanego na Forum Polskiej Gospodarki pt. Państwo twoim wrogiem! Wydaje mi się, że przedstawiony w tej publikacji opis obecnego, polskiego ustroju jako wrogiego, nie tylko przedsiębiorcy, ale i podrzędnemu obywatelowi, jest nad wyraz trafny. Wymaga, jednakże pewnego uzupełnienia, a nade wszystko wskazania miejsca, w którym wizja państwa jako przyjaciela przeformowała się w rzeczywistość – wroga niemal każdego obywatela.
Dlaczego to tak istotne? Bo trzeba wyznaczyć pewną granicę, której nie przekraczamy. Wskazać istotę tego co powoduje, że wrogi system jest twórcą ludzkich tragedii.
I wbrew pozorom wezmę w obronę tego, bezdusznego i anonimowego urzędnika. Nie dlatego, że nie podzielam zdania Redaktora Warzechy o pasożytniczym charakterze „kasty” urzędniczej, niemającej uczuć, której postępowanie nastawione jest na wymieniony w artykule konformizm, karierowiczostwo, kunktatorstwo czy głupotę. To oczywiste. Znam jak mało kto postawę członków tej kasty. Poczucie władzy i wyższości, odizolowanie od „zwykłych zjadaczy chleba”, stabilność finansowa przy jednocześnie całkiem (do niedawna) niezłych zarobkach, brak jakiegokolwiek stresu przy wykonywaniu czynności, bo przecież odpowiedzialności w świetle realizowanych przepisów brak, wreszcie stały i rutynowy czas pracy. No i jeszcze misja. O tak, w świetle tylu przepisów do realizacji urzędnik czuje się nad wyraz potrzebny, a jego rola w społeczeństwie nieoceniona.
Któż by nie chciał? No właśnie, jakże potężna jest determinanta by tego wszystkiego nie stracić. Na tyle potężna, że nie tylko wykonuje się bez szemrania polecenie kadry kierowniczej, ale przede wszystkim każde działanie polega na realizowaniu przepisów, literalnie, od deski do deski.
Heh! Rzekło by się, za autorką Medalionów, że ludzie ludziom zgotowali ten los. Sami sobie, dla własnej wygody, po części dla zniesienia odpowiedzialności za codzienne decyzje powołaliśmy armię urzędników.
Jednak w tym wszystkim jest jeszcze jeden ważniejszy aspekt. Redaktor Warzecha wspomina o tym, że można było postąpić inaczej, że jest „inna” interpretacja przepisów, oparta o wykładnię celowościową. No właśnie nie ma. O ile rzeczywiście jest spora grupa spraw (szczególnie podatkowych), gdzie same przepisy dopuszczają wybór sankcji lub możliwość zastosowania wykładni celowościowej w danej sprawie, gdy istnieje wątpliwości jak przepis zastosować, to trzeba mieć świadomość, że 90% przepisów, a już na pewno te mające zastosowanie w sprawie będącej przedmiotem felietonu Redaktora Warzechy, mają charakter sztywnych, nie pozwalających na interpretację, zawierających jasną i klarowną dyspozycję, która wypełniona w danym stanie faktycznym działa niczym opisywana przez Marksa maszyna – automatycznie. W świetle takich przepisów to ten urzędnik jest owym robotnikiem Marksa, odczłowieczonym, beznamiętnie podchodzącym do swojej pracy, bowiem jest to taki rodzaj pracy. Innymi słowy, ów urzędnik nałożył na firmę pana Sławomira obowiązek zapłaty kwoty 1 128 604 zł, rujnując go, bo przepis tak właśnie nakazał mu postąpić. Wcale bym się nie zdziwił gdyby Wojewódzki Sąd Administracyjny oddalił skargę pana Sławomira.
Ale do rzeczy. Gdzie jest jądro ciemności? Bo wszak państwo staje się wrogiem obywatela nie przez urzędników, ale przez decydentów, którzy kształtują porządek prawny. Oczywiście, że to oni są bezpośrednio odpowiedzialni, tworząc ustawy, które nie mają właśnie owych „celowościowych” furtek bezpieczeństwa. A ile ustaw w ogóle jest nikomu niepotrzebnych? Na znak przyzwolenia, owego odrzucenia odpowiedzialności za własne życie, wygody, którą ma zapewnić nam „dobra” (czy jest ona dobra to już temat na inny tekst) obsługa urzędnicza, czy obawy o zabezpieczenie podstawowych spraw, tworzone jest prawo, a wobec braku politycznej, czy w ogóle jakiejkolwiek odpowiedzialności, tworzone jest złe prawo i na dodatek w nadmiarze.
Jednak i nie to jest rzeczą najistotniejszą, bowiem oczywistość. Wracając do początku: gdzie jest nieprzekraczalna granica? A może powinniśmy się zastanowić i wpisać do konstytucji nieprzekraczalne granice tych sfer, których politycy nie powinni nam regulować? I nie chodzi o buńczuczne wypisywanie tyrady praw i wolności, które w dzisiejszych czasach każdy interpretuje jak chce. Może należy wpisać, jasno i klarownie, tak jak oni piszą nam ustawy, automatycznie i konkretnie, czego nie mogą nam regulować i jak nie mogą nam regulować? Obawiam się, że inaczej nie zrozumieją. Wtedy może państwo będzie przyjacielem obywatela.
Jacek Janas