W obliczu coraz częstszych kryzysów gospodarczych, napięć geopolitycznych i zakłóceń globalnych łańcuchów dostaw, pojęcie samowystarczalności żywnościowej odzyskuje należne mu miejsce w debacie publicznej. Choć przez lata wmawiano nam, że w erze zglobalizowanego rynku wystarczy kupować taniej za granicą, dziś coraz więcej państw (także tych najbardziej rozwiniętych) rozumie, że nie ma niepodległości bez własnego chleba. Polska, kraj o bogatej tradycji rolniczej i olbrzymim potencjale produkcyjnym, musi wreszcie postawić na samodzielność żywieniową jako strategiczny cel narodowy.
Samowystarczalność żywnościowa to nie tylko kwestia kalkulacji ekonomicznej. To kwestia cywilizacyjna, kulturowa i tożsamościowa. Naród, który nie potrafi wyżywić samego siebie, staje się zakładnikiem interesów obcych: czy to w postaci międzynarodowych korporacji spożywczych, czy regulacji płynących z Brukseli, czy też szantażu politycznego w chwilach kryzysu.
Już Roman Dmowski przestrzegał, że:
„Nie wystarczy urodzić się Polakiem — trzeba jeszcze nim być, postępować i pracować tak, by to Polsce służyło.”
(Dmowski, Myśli nowoczesnego Polaka, 1903)
W tym duchu, Władysław Grabski, architekt polskiej waluty i myśliciel gospodarczy II RP, podkreślał:
„Naród, który nie potrafi zorganizować własnego życia gospodarczego, nie potrafi utrzymać niepodległości.”
(Grabski, Pamiętniki, 1937)
Także współcześni eksperci biją na alarm. Jak zauważył amerykański analityk geopolityczny William Engdahl:
„Kontroluj żywność, a będziesz kontrolować ludzi.”
(Engdahl, Seeds of Destruction: The Hidden Agenda of Genetic Manipulation, 2007)
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Polska powinna budować własną niezależność żywnościową poprzez mądrze prowadzoną politykę narodową: opartą na wspieraniu polskich rolników, ochronie rodzimego rynku i budowie silnych, niezależnych łańcuchów dostaw. Przeanalizuję zagrożenia płynące z globalizmu, wskażę na rolę wsi jako bastionu nie tylko gospodarki, ale i polskości, a także przedstawię konkretne propozycje, jak zbudować wolnorynkową, ale narodowo zorientowaną samowystarczalność żywnościową. W świecie pełnym chaosu i zależności, Polska musi oprzeć się na tym, co własne: na ziemi, rolniku i narodzie.
Geopolityka głodu – dlaczego samowystarczalność żywnościowa to konieczność strategiczna?
Współczesna żywność przestała być wyłącznie towarem handlowym. Stała się zasobem strategicznym, którego dostępność decyduje o stabilności państwa, jego suwerenności oraz zdolności do przetrwania w czasach kryzysów globalnych. Państwo, które traci kontrolę nad własnym systemem żywnościowym, staje się podatne na naciski zewnętrzne, spekulację cenową oraz uzależnienie od decyzji politycznych i gospodarczych podejmowanych poza jego granicami. Polska, jeżeli ma zachować realną niezależność, musi odzyskać kontrolę nad wszystkimi ogniwami krajowego systemu żywnościowego: od produkcji i przetwórstwa po magazynowanie i dystrybucję.
Wydarzenia ostatnich lat, a zwłaszcza wojna na Ukrainie, unaoczniły, jak szybko może dojść do zakłócenia światowych rynków. W marcu 2022 roku, w wyniku rosyjskiej inwazji, porty czarnomorskie, będące podstawowym kanałem eksportu ukraińskiego zboża, zostały zablokowane. W odpowiedzi wiele krajów zaczęło zabezpieczać swoje wewnętrzne interesy. 4 marca 2022 roku rząd Viktora Orbána wprowadził na Węgrzech zakaz eksportu zbóż. Decyzja została ogłoszona w oficjalnym komunikacie Ministerstwa Rolnictwa i miała na celu zapewnienie krajowego bezpieczeństwa żywnościowego. Rząd podkreślił, że w sytuacji niestabilności regionalnej priorytetem musi być ochrona własnych obywateli przed możliwym niedoborem produktów rolnych. Podobne działania podjęły Indie, które w maju 2022 roku wprowadziły zakaz eksportu pszenicy. Mimo że kraj ten był trzecim największym eksporterem tego zboża na świecie, premier Narendra Modi zdecydował o wstrzymaniu eksportu, aby powstrzymać wzrost cen żywności na rynku krajowym oraz chronić ubogą ludność przed inflacją. W Rosji z kolei wprowadzono czasowe ograniczenia eksportu zbóż już w 2020 roku, jeszcze przed wojną, co było elementem długofalowej strategii zapewnienia samowystarczalności w podstawowych produktach spożywczych i budowy państwowych rezerw.
Jeszcze bardziej wyraźny przykład ochrony interesu narodowego można było zaobserwować we Francji. W 2023 roku, w obliczu masowego napływu zboża z Ukrainy, francuscy rolnicy zorganizowali protesty, które objęły wiele regionów kraju, od Nowej Akwitanii po Hauts-de-France. Demonstracje zyskały szerokie poparcie społeczne, a ich uczestnicy blokowali drogi, centra dystrybucyjne i przejścia graniczne, domagając się ochrony krajowego rolnictwa przed nieuczciwą konkurencją. Rząd francuski, pod przewodnictwem premier Élisabeth Borne oraz ministra rolnictwa Marca Fesneau, przyjął stanowisko wspierające protestujących. Minister publicznie oświadczył, że Francja nie może być zależna od zewnętrznych źródeł żywności, a dostęp do rynku europejskiego nie może odbywać się kosztem jakości i bezpieczeństwa. W rezultacie rząd zażądał rewizji unijnych przepisów liberalizujących handel z Ukrainą, a także wprowadził krajowe rekompensaty dla poszkodowanych producentów.
W tym samym czasie Polska (pod rządami Mateusza Morawieckiego) przyjęła postawę znacznie bardziej uległą wobec mechanizmów unijnych. Mimo podobnych problemów związanych z destabilizacją rynku zbóż i protestami rolników, rząd przez długi czas ograniczał się do reaktywnego zarządzania kryzysem, bez wyraźnej strategii ochrony własnych producentów. Skutki tej polityki są widoczne w danych Głównego Urzędu Statystycznego. W 2021 roku Polska sprowadziła ponad 8 milionów ton żywności z zagranicy, w tym wiele produktów, które mogłyby być wytwarzane lokalnie.
Uzależnienie od importu nie dotyczy wyłącznie gotowych produktów spożywczych, lecz obejmuje również surowce i środki produkcji, takie jak pasze, nawozy czy nasiona. Tego typu zależność zwiększa ryzyko szoku ekonomicznego w przypadku konfliktów zbrojnych, kryzysów energetycznych lub nawet działań spekulacyjnych międzynarodowych korporacji. Taki scenariusz, choć jeszcze niedawno wydawał się teoretyczny, dziś staje się coraz bardziej realny. W tym kontekście warto przypomnieć analizę prof. Witolda Kieżuna, który przestrzegał przed długofalowymi skutkami transformacji gospodarczej lat 90. Jego zdaniem Polska zbyt łatwo i zbyt szybko oddała kontrolę nad strategicznymi sektorami gospodarki w ręce kapitału zagranicznego. Dotyczyło to nie tylko bankowości i przemysłu, ale także handlu i przetwórstwa, czyli tych obszarów, które bezpośrednio wpływają na bezpieczeństwo żywnościowe.
Z kolei według danych FAO, Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa, zmiany klimatyczne, kryzysy polityczne i niestabilność ekonomiczna będą coraz częściej zakłócać globalne łańcuchy dostaw. W opublikowanym w 2023 roku raporcie zaleca się państwom odbudowę lokalnych systemów produkcji, wzmocnienie rolnictwa rodzinnego i tworzenie krajowych rezerw strategicznych. Jest to jednoznaczny sygnał, że kraje nieprzygotowane na zakłócenia w handlu międzynarodowym mogą stać się zakładnikami sytuacji, na którą nie mają wpływu.
W coraz większej liczbie opracowań geopolitycznych podkreśla się, że żywność (podobnie jak energia, surowce i technologia) staje się narzędziem wpływu w rękach silniejszych graczy. Państwo, które nie potrafi zapewnić sobie dostępu do podstawowych zasobów, naraża się na szantaż ekonomiczny i utratę politycznej podmiotowości. Polska, chcąc zachować zdolność do samodzielnego działania w czasach niepewności, musi uczynić samowystarczalność żywnościową jednym z filarów swojej polityki państwowej. Nie jest to kwestia sentymentu do wsi ani ideologicznego konserwatyzmu, lecz elementarny wymóg strategicznego realizmu.
Wieś jako bastion suwerenności – rolnik polski, a nie korporacja międzynarodowa
Polska wieś nie jest jedynie przestrzenią produkcji rolnej. To przestrzeń tożsamości, kultury, pracy organicznej i zakorzenienia. Przez wieki to właśnie wieś utrzymywała naród przy życiu w najtrudniejszych momentach dziejowych. W czasach zaborów, wojen i kryzysów ekonomicznych, to chłop był nie tylko żywicielem, ale i obrońcą wspólnoty narodowej. Dziedzictwo to zostało zachowane mimo głębokich zmian ustrojowych, kolektywizacji w PRL, a później liberalnej transformacji gospodarczej po 1989 roku. Dziś rolnik indywidualny nadal odgrywa zasadniczą rolę i to nie tylko ekonomiczną, ale także społeczną i symboliczną.
Z perspektywy samowystarczalności żywnościowej to właśnie małe i średnie gospodarstwa rodzinne okazują się najbardziej odporne na zawirowania rynku. Nie są one bowiem bezpośrednio uzależnione od międzynarodowych korporacji finansowych, a ich model działania opiera się na pokoleniowym doświadczeniu, gospodarczym rozsądku i lokalnych więziach. Rolnik, który zna swoją ziemię, żyje w tej samej społeczności, dla której produkuje, i inwestuje we własną przyszłość, tworzy stabilny fundament, który trudno złamać w obliczu kryzysów. Problemem ostatnich dekad stało się stopniowe wypychanie rolnika z rynku. Globalizacja doprowadziła do koncentracji kapitału w rękach nielicznych sieci handlowych i przetwórczych, które narzucają ceny skupu, standardy jakości i warunki umów. W Polsce około 70% rynku detalicznego żywności kontrolują zagraniczne sieci handlowe. Polski producent staje się jedynie podwykonawcą: odciętym od konsumenta, zależnym od pośredników i pozbawionym możliwości budowy własnej marki.
Do tego dochodzi uzależnienie od komponentów produkcyjnych pochodzących z zewnątrz: nasion licencjonowanych przez międzynarodowe koncerny biotechnologiczne, nawozów i środków ochrony roślin importowanych z Chin i Niemiec, a także infrastruktury rolniczej produkowanej poza krajem. W praktyce oznacza to, że nawet jeśli ziemia jest polska, środki jej uprawy często już nie są. Taki model prowadzi do ograniczenia niezależności produkcyjnej i realnej samowystarczalności, czyniąc rolnika trybem w globalnej machinie.
Nie można zapominać, że wieś pełni również funkcję społeczną i kulturową. To na niej wciąż opiera się struktura wielu rodzin, wspólnot lokalnych, parafii i samorządów. To tam wciąż funkcjonują tradycje związane z pracą, świętami, obyczajem i etosem gospodarza. Zniszczenie wsi to nie tylko utrata zdolności produkcyjnych, ale także uderzenie w fundamenty kultury narodowej. Dlatego konieczne jest stworzenie warunków, w których rolnik polski zostaje na swojej ziemi, produkuje na potrzeby lokalnego rynku, sprzedaje bez pośredników i czerpie godne zyski ze swojej pracy. Kluczem do tego jest rozwój krótkich łańcuchów dostaw, czyli systemów, w których żywność trafia od producenta bezpośrednio do konsumenta lub przez minimalną liczbę ogniw pośrednich. Rozwiązania takie funkcjonują z sukcesem w wielu krajach Unii Europejskiej, m.in. we Francji, Austrii i Włoszech, gdzie rolnicy sprzedają swoje produkty na lokalnych targowiskach, w sklepach spółdzielczych, bezpośrednio z gospodarstwa lub przez systemy skrzynek konsumenckich.
W Polsce również podejmowane są inicjatywy na rzecz odbudowy lokalnego rynku żywności. Przykładem są działania organizacji społecznych i stowarzyszeń, takich jak stowarzyszenie Swojak, które promują polskie produkty, wspierają rolników w budowaniu własnych kanałów sprzedaży i edukują konsumentów w zakresie patriotyzmu konsumenckiego. Takie inicjatywy należy wzmacniać nie tylko finansowo, ale również legislacyjnie, poprzez uproszczenie przepisów sanitarnych i handlowych, które dziś często blokują bezpośrednią sprzedaż z gospodarstwa. Równolegle państwo powinno aktywnie wspierać odbudowę lokalnych zakładów przetwórczych, mleczarni, ubojni, młynów i punktów skupu, które przez ostatnie dwie dekady zostały w dużej mierze zlikwidowane lub sprywatyzowane przez podmioty zagraniczne. Bez tego rolnik pozostanie jedynie dostawcą surowca, zależnym od warunków, na które nie ma wpływu.
Polska wieś ma potencjał, by być nie tylko zapleczem żywnościowym kraju, ale także źródłem stabilności społecznej i odporności kryzysowej. W warunkach niepewności globalnej to właśnie lokalne wspólnoty rolnicze mogą zapewnić ciągłość dostaw, dostępność żywności oraz równowagę ekonomiczną na poziomie regionalnym. Aby tak się stało, potrzebna jest zmiana myślenia o rolniku, nie jako o adresacie pomocy społecznej, ale jako o partnerze strategicznym państwa w zakresie bezpieczeństwa narodowego.
Fałszywe obietnice „wolnego handlu” – zagrożenia eurofederalizmu i globalnych traktatów rolnych
Idea wolnego handlu, przedstawiana od dziesięcioleci jako droga do dobrobytu, stabilizacji i taniej żywności, coraz częściej okazuje się narzędziem pogłębiania nierówności, marginalizacji rolnictwa rodzinnego i ograniczania suwerenności gospodarczej państw. W praktyce oznacza ona bowiem otwieranie rynków krajowych na produkty masowe, często subsydiowane, wytwarzane w innym modelu pracy i przy znacznie niższych standardach. Taki model prowadzi do destrukcji lokalnego rolnictwa, uzależnienia od globalnych korporacji i stopniowego demontażu narodowego systemu żywnościowego.
Największy wpływ na sytuację rolnictwa w Polsce ma obecnie polityka unijna. Kluczowym jej filarem jest Wspólna Polityka Rolna (Common Agricultural Policy), która od lat faworyzuje największych producentów z Europy Zachodniej. W teorii ma ona zapewniać wyrównane warunki konkurencji, stabilizację dochodów rolniczych i zrównoważony rozwój obszarów wiejskich. W praktyce jednak prowadzi do licznych paradoksów. Przez pierwsze lata po wejściu Polski do Unii, polscy rolnicy otrzymywali dopłaty niższe niż ich odpowiednicy z Niemiec, Francji czy Holandii, mimo że koszty produkcji w Polsce były porównywalne. Równocześnie wdrażano ograniczenia produkcji, limity mleczne, normy środowiskowe, które w wielu przypadkach były oderwane od realiów lokalnych. Rezultatem była likwidacja tysięcy małych i średnich gospodarstw, które nie były w stanie sprostać biurokracji i wymogom unijnym.
Jednak zagrożenie dla suwerenności żywnościowej Polski nie pochodzi wyłącznie z Brukseli. Coraz większy niepokój budzą globalne umowy handlowe, które Unia Europejska zawiera z państwami spoza wspólnoty. Najbardziej znaną z nich jest CETA – kompleksowa umowa gospodarczo-handlowa między UE a Kanadą. Choć formalnie obowiązuje ona od 2017 roku w trybie tymczasowym, jej pełna ratyfikacja w Polsce budzi poważne kontrowersje. CETA przewiduje m.in. zniesienie niemal wszystkich ceł na produkty rolne i przetworzone, co oznacza swobodny dostęp kanadyjskich towarów do rynku unijnego. Problem polega na tym, że produkcja rolna w Kanadzie odbywa się w innym modelu, często przy użyciu technologii niedozwolonych w Europie, takich jak hormony wzrostu w hodowli bydła czy uprawy genetycznie modyfikowane. To oznacza, że polski rolnik zmuszony jest konkurować z producentami operującymi przy niższych kosztach i słabszych normach sanitarnych oraz środowiskowych.
Jeszcze bardziej niepokojące są mechanizmy prawne zawarte w CETA, a konkretnie system ISDS – mechanizm arbitrażu inwestycyjnego. Daje on wielkim korporacjom zagranicznym prawo do pozywania państw narodowych przed trybunałami międzynarodowymi za działania, które mogą zmniejszyć ich oczekiwane zyski. W praktyce oznacza to, że jeśli Polska zdecydowałaby się np. na ograniczenie importu niektórych produktów w imię ochrony zdrowia publicznego lub środowiska, mogłaby zostać pociągnięta do odpowiedzialności i zmuszona do wypłaty odszkodowań.
Drugą umową, która wywołuje poważne obawy, jest porozumienie handlowe UE z państwami Mercosur – wspólnoty gospodarczej zrzeszającej m.in. Brazylię, Argentynę, Paragwaj i Urugwaj. Choć negocjacje trwają od lat, ich ostatnia faza znacząco przyspieszyła po 2019 roku. Porozumienie przewiduje liberalizację handlu produktami rolnymi, co oznacza napływ dużych ilości taniego mięsa wołowego, drobiu, cukru i soi na rynek unijny. Produkty te w dużej mierze pochodzą z plantacji powstałych w wyniku wycinki lasów deszczowych oraz są produkowane z użyciem środków chemicznych, które są zakazane w Europie. Wprowadzenie ich na rynek unijny będzie oznaczać nie tylko nieuczciwą konkurencję, ale też osłabienie wysiłków na rzecz ochrony środowiska.
Wspomniane porozumienia są szczególnie niebezpieczne dla Polski z dwóch powodów. Po pierwsze, struktura naszego rolnictwa wciąż opiera się w dużej mierze na gospodarstwach rodzinnych, które nie mają kapitału ani skali, by konkurować z wielkimi holdingami zagranicznymi. Po drugie, Polska jest nadal postrzegana przez wiele państw unijnych jako rynek zbytu, a nie jako równorzędny partner w tworzeniu wspólnej polityki rolnej. Oznacza to, że nasze interesy mogą być łatwo pominięte w imię „większego dobra wspólnoty”. Eurofederalizm, czyli postępujące przekazywanie kompetencji z poziomu państw narodowych na rzecz instytucji unijnych, dodatkowo utrudnia reakcję na te zagrożenia. Coraz więcej decyzji dotyczących handlu, rolnictwa i ochrony środowiska podejmowanych jest przez Komisję Europejską i organy technokratyczne, bez realnego wpływu obywateli. Debata publiczna w państwach członkowskich ma coraz mniejsze znaczenie, a próby oporu są traktowane jako przejaw populizmu lub eurosceptycyzmu.
Tymczasem rolnictwo nie może być traktowane wyłącznie jako sektor gospodarczy. To element struktury narodowej odporności, obszar kulturowy i geostrategiczny, który musi podlegać kontroli państwa i społeczeństwa. Otwarcie granic na niekontrolowany import żywności, poddanie się arbitrażowi inwestycyjnemu i uzależnienie od zagranicznych dostaw to przepis na stopniową utratę samowystarczalności i podporządkowanie się mechanizmom globalnego rynku, który nie kieruje się dobrem narodów, lecz interesem akcjonariuszy. Polska, jeśli chce zachować niezależność w dziedzinie produkcji i bezpieczeństwa żywnościowego, musi stawiać opór dalszej liberalizacji, renegocjować warunki handlu i rozwijać krajowy rynek żywności oparty na własnym rolnictwie. Tylko wtedy można mówić o realnej suwerenności gospodarczej, a nie o formalnej przynależności do wspólnoty, w której reguły gry ustalają najsilniejsi.
Wolnorynkowy patriotyzm gospodarczy – jak zbudować samowystarczalność w duchu narodowym i wolnorynkowym
Samowystarczalność żywnościowa nie wymaga zerwania z zasadami wolnego rynku. Wbrew często powtarzanym stereotypom, ochrona interesu narodowego nie musi oznaczać autarkii, biurokracji ani sztucznych barier. Może natomiast oznaczać preferowanie własnego rynku, własnych producentów i własnych rozwiązań, przy zachowaniu konkurencyjności i efektywności. Kluczem nie jest zamykanie się na świat, lecz budowanie silnych struktur lokalnych, które są zdolne do działania na własnych warunkach, bez uzależnienia od zewnętrznych podmiotów.
Pierwszym krokiem w kierunku suwerenności żywnościowej opartej na wolnym rynku powinno być wzmocnienie lokalnego popytu na polską żywność. Oznacza to nie tylko kampanie promocyjne, ale także realne ułatwienia dla konsumenta, który chce kupować produkty krajowe. Wiele osób deklaruje, że chciałoby wspierać polskich rolników i lokalnych producentów, ale nie ma łatwego dostępu do takich produktów lub nie potrafi ich odróżnić od towarów z importu. Potrzebna jest więc transparentna certyfikacja – znak, który jasno informuje, że dany produkt został wyprodukowany w Polsce, w gospodarstwie zarejestrowanym w kraju, bez udziału obcego kapitału. Taki system mógłby być wspierany przez państwo, samorządy i organizacje pozarządowe.
Równolegle należy uprościć przepisy dotyczące sprzedaży bezpośredniej i przetwórstwa lokalnego. Obecne regulacje sanitarne, weterynaryjne i fiskalne są często zbyt skomplikowane dla małych gospodarstw, które nie mają zaplecza prawnego i księgowego. Rolnik powinien mieć możliwość sprzedawania wytworzonej przez siebie żywności (mleka, jaj, mięsa, przetworów) bez konieczności inwestowania w kosztowną infrastrukturę spełniającą przemysłowe normy. W wielu krajach Unii Europejskiej funkcjonują modele dopuszczające sprzedaż w oparciu o uproszczone procedury lokalne. Polska powinna pójść tą drogą, jeśli chce odbudować lokalne rynki.
Kolejnym elementem strategii powinno być tworzenie oddolnych sieci handlu patriotycznego (tu zwracam uwagę na projekt swiezonka.pl). W praktyce oznacza to rozwijanie targowisk, platform internetowych, spółdzielni i sklepów, które specjalizują się w sprzedaży polskiej żywności. Takie inicjatywy, choć często oddolne i lokalne, mają ogromny potencjał skalowania się. Przykłady z Francji, Włoch czy Niemiec pokazują, że konsumenci chętnie wspierają lokalnych producentów, jeśli mają ku temu narzędzia. W Polsce istnieją już zręby takiego ruchu – wspierają go organizacje społeczne, lokalni działacze i niezależne stowarzyszenia, jak Swojak.org, które promują ideę rynku dla swoich i budują świadomość narodowej konsumpcji.
Ważnym instrumentem wsparcia może być również państwowa agencja zakupowa lub system rezerw strategicznych, który będzie preferował zakupy od małych i średnich gospodarstw. W sytuacjach kryzysowych to właśnie takie podmioty mogą zapewnić ciągłość dostaw. Budowa magazynów żywności, suszarni zbóż, chłodni i centrów dystrybucji we współpracy z rolnikami może zwiększyć odporność systemu żywnościowego i jednocześnie stworzyć rynek zbytu niezależny od spekulacji cenowej. W perspektywie długoterminowej warto także rozważyć ulgi podatkowe dla gospodarstw lokalnych, szczególnie tych, które prowadzą sprzedaż bezpośrednią lub przetwarzają surowce na miejscu. Zwolnienia z VAT, niższe składki ZUS, specjalne programy ubezpieczeniowe – to wszystko może uczynić lokalną produkcję bardziej opłacalną i atrakcyjną dla młodych rolników. Państwo nie musi dopłacać do wszystkiego, ale powinno przestać przeszkadzać, tworząc warunki dla normalnej pracy i inwestycji.
Ważną rolę może odegrać edukacja patriotyczna o charakterze ekonomicznym. Dziś młodzież zna historię narodową, ale nie rozumie mechanizmów zależności gospodarczej. Potrzebne są programy edukacyjne, które uczą, czym jest suwerenność żywnościowa, jak działają rynki, czym jest dumping, kto korzysta na ekspansji korporacyjnej i jakie są długofalowe skutki uzależnienia od obcego kapitału. Taka świadomość powinna być budowana od poziomu szkół podstawowych po szkolenia dla samorządów.
Warto także zachęcać samorządy i instytucje publiczne do preferowania lokalnych dostawców w zamówieniach publicznych. Wiele gmin w krajach zachodnich korzysta z mechanizmów prawnych pozwalających faworyzować lokalnych producentów żywności przy zaopatrzeniu szkół, przedszkoli czy szpitali. W Polsce takie działania są możliwe, ale rzadko praktykowane z obawy przed naruszeniem zasad konkurencji. Tymczasem w ramach prawa da się skonstruować procedury, które uwzględniają kryteria lokalności, sezonowości i ekologii, a jednocześnie są zgodne z przepisami unijnymi.
Patriotyzm gospodarczy nie jest przeciwieństwem wolnego rynku, lecz jego korektą. Wolny rynek bez zakorzenienia w narodowym interesie prędzej czy później zostaje przejęty przez silniejszych graczy, którzy nie kierują się dobrem lokalnym. Dlatego potrzebna jest konkurencja wewnętrzna między swoimi, a nie otwarte wystawienie się na kolonizację rynkową ze strony kapitału zewnętrznego. W duchu wolnorynkowego patriotyzmu należy więc budować samowystarczalność żywnościową nie przez odgórne nakazy, lecz przez system bodźców, które faworyzują tych, którzy działają na rzecz wspólnoty. Polska może być krajem nowoczesnym, otwartym i konkurencyjnym, a zarazem silnie zakorzenionym w swojej ziemi, tradycji i gospodarczym rozsądku. Warunkiem jest jednak to, by rolnik nie był traktowany jak przeszkoda w rozwoju, ale jak partner i współtwórca niezależnego państwa.
Rafał Skórniewski