Polska to nie jest miejsce dla innowacji
Lata zaborów i lata komunizmu wytworzyły w nas efekt kultury imitacyjnej. Lepsze jest wszystko to, co powstało na Zachodzie. Jeżeli chcemy rozwijać Polskę, musimy przełamać to niewolnicze myślenie. Zainwestować w rodzime myślenie. Lata zaborów, z jednej strony przemoc państwowa, a także propaganda państw zaborczych deprecjonująca osiągnięcia polskiej kultury, dorobku w sferze organizacji państwa i prawa, wytworzyły w nas efekt kultury imitacyjnej.
W Polakach było utrwalane przekonanie o niższości cywilizacyjnej. Lata komunizmu tylko utrwaliły ten stan. Dziś synonimem sukcesu jest dobrze imitowany gatunek muzyki, stworzony w USA, we Francji, Włoszech, czy innym kraju o silnej samoocenie społecznej. Polscy konsumenci także szukają obcych marek. Polscy producenci, by sprzedać rodakom swoje produkty, uciekają się do manipulacji, polegającej na tworzeniu obco brzmiących nazw produktów. Dlatego mamy sieci sklepów Reserved, Cropp, Gino Rossi, a nie Kowalski.
Politycy także boją się rodzimych rozwiązań. Sfera publiczna woli zamawiać wytwory zagranicznej myśli technicznej niż oryginalnej polskiej.
Poza blokadami kulturowymi istnieją także deficyty instytucjonalne, brak rozwiniętej tkanki instytucji finansowych, wyspecjalizowanych w inwestowaniu w nowe idee i rozwiązania. Fundusze zainteresowane finansowaniem polskich start-upów pojawiają się w Polsce. Jednak ich całkowity kapitał nie jest znaczny, a poziom zwrotu na inwestycjach ujemny. Oznacza to, iż kapitał nie tylko państwowy, ale także prywatny, nie potrafi skutecznie wesprzeć nowatorskich projektów.
Państwo polskie również nie docenia potencjału kapitału intelektualnego własnych obywateli. Widać to po podejściu choćby do tzw. budżetów obywatelskich. Pomysłodawcy ciekawych rozwiązań mają produkt swojej myśli oddać samorządowi za darmo. Realizacja pomysłu jednak nie odbywa się już za darmo. Zarabiają urzędnicy i wykonawcy. Wobec pomysłodawcy stosuje się natomiast szantaż emocjonalny, by nie upominał się o należne mu wynagrodzenie z tytułu własności intelektualnej.
Armia polska także nie wytworzyła mechanizmów wsparcia dla polskich innowacyjnych produktów. To, czy na stan polskiej armii wejdzie ten czy inny produkt polskiej myśli, zależy od woli i determinacji pojedynczych osób, a nie sprawnie funkcjonującego systemu.
Niestety, wiele projektów potrzebnych i nowatorskich zostało porzuconych. Parę przykładów.
1. Bezpilotowy helikopter ILX-27 o dużej ładowności, potrafiący przenosić ludzi
Realizacją projektu zajęło się konsorcjum w skład którego weszli: Instytut Lotnictwa z Warszawy, Instytut Techniczny Wojsk Lotniczych i Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 1 z Łodzi, które w przypadku podjęcia decyzji o produkcji seryjnej byłyby wykonawcą. Pod koniec 2009 roku Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, w ramach programu 0048/R/T00/2009/08 „Bezzałogowy śmigłowiec-robot do zadań specjalnych”, dało środki finansowe na prowadzenie prac badawczo-rozwojowych. Po realizacji grantu, w ramach którego wykonano latający prototyp, nie podjęto decyzji o kontynuowaniu prac, a zespół projektowy uległ rozproszeniu. Zmarnowano 25 milionów złotych z kieszeni polskiego podatnika.
Gdyby doszło do seryjnej produkcji tych dronów, dostawy leków, żywności i potrzebnego sprzętu w odciętym Mariupolu, byłyby możliwe. Siły ukraińskie mogłyby także przeprowadzić operację ewakuacji obrońców Azowstalu. Niestety z powodu błędnych decyzji decydentów, projekt ILX-27 nie doczekał realizacji. Koszt zakupu kompletnego śmigłowca – ok. 10 milionów zł (ok. 1/5 kosztu zakupu śmigłowca wielozadaniowego np. Black Hawk).
2. Czołg Anders
Firma OBRUM z Gliwic zaprezentowała pierwszy, w całości skonstruowany w kraju, lekki czołg o napędzie gąsienicowym. Uzbrojony w unikalną bezzałogową wieżę z armatą 120 mm, mógł być wykorzystywany jako wóz wsparcia bojowego. Modułowe rozwiązania pozwalały na różne konfiguracje. Konstrukcja pozwoliła na wydzielenie przedziału desantowego dla ośmiu żołnierzy. Po wyposażeniu w dwuosobową wieżę Hitfist z działkiem 30, pojazd mógł być bojowym wozem piechoty.
Niestety, mimo otrzymaniu finansowania ze środków Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, nie zdecydowano się na produkcję tej nowoczesnej jednostki. Na podjęcie takiej decyzji miało wpływ przekonanie, iż armia polska będzie brała udział tylko w misjach zagranicznych. Nie brano pod uwagę możliwości działań wojennych w Europie.
3. Dwucalowy kryształ azotku galu
Firma Ammono miała produkować kryształy azotku galu. Płytki, wycinane z tych kryształów, mają zastosowanie jako podłoża w technologii Blu-ray i LED-ach dużej mocy. Dodatkowo nadałyby się do konwerterów prądu w autach hybrydowych i elektrycznych. Azotek galu jest znacznie lepszym półprzewodnikiem niż krzem. Gdyby go wyparł, mógłby dwukrotnie zwiększyć zasięg elektrycznych aut. Azotek galu ma też zastosowanie w technologii radarowej.
Według opinii dr. Roberta Dwilińskiego, współtwórcy technologii wytwarzania kryształów azotku galu, „mimo deklaracji stawiania na innowacyjność, państwo nadal nie chce inwestować w technologie długoterminowo, bo to niesie duże ryzyko. – Ale inaczej się nie da … Albo podejmuje się ryzyko, albo stawia się na produkcję cegieł. Wtedy ryzyka nie ma”.
4. Aerostaty helowe na uwięzi
Firma Adaptronica sp. z o.o., od lat współpracująca z Instytutem Podstawowych Problemów Techniki PAN, usiłuje wprowadzić na rynek innowacyjne produkty, wypracowane w ciągu 14 lat swojej działalności. Jednym z nich, mającym duży potencjał zwiększenia bezpieczeństwa strategicznych obiektów czy terenów, są helowe aerostaty na uwięzi. Są to urządzenia, pozwalające na monitorowanie danego obszaru z wysokości ok. 100-300 m nad ziemią dzięki wysokiej klasy kamerom o dużym zasięgu obserwacji, która może być prowadzona w zasadzie w trybie ciągłym 24h na dobę. Wymagane jest uzupełnienie nieuniknionych ubytków helu raz na kilkanaście dni, co skutkuje przerwą technologiczną ok. 2 godzin.
Zdaniem prezesa firmy Adaptronica „rozwój innowacji wymaga systemowej, długoterminowej współpracy wszystkich aktorów, uczestniczących w procesie finansowania badań i wdrażania ich rezultatów”.
Jednostki naukowe są skoncentrowane na bezrefleksyjnej pogoni za ’punktozą’ publikacyjną, napędzaną odgórnymi rozporządzeniami. Przeszkadza to w efektywnym wdrażaniu pomysłów w Polsce wskutek niepotrzebnego ujawniania szczegółów technologicznych w artykułach naukowych. Korzystają na tym często podmioty zagraniczne.
Polskie firmy z kolei są zorientowane na produkt przynoszący zysk raczej w krótkim terminie, co zniechęca czy wręcz uniemożliwia postrzeganie rozwoju innowacji w długookresowej perspektywie.
Czas korzystania z renty zacofania powoli dobiega końca. Jeżeli chcemy stworzyć konkurencyjną gospodarkę, opartą na nowych technologiach, to musimy uruchomić państwowe celowe fundusze inwestujące w rozwój innowacyjnych pomysłów.
Zanim zajmiemy się tym, jak wyjść z polskiej innowacyjnej niemocy, ponarzekajmy jeszcze trochę.
Jednostki administracji państwowej, zarządzające funduszami (głównie europejskimi) na innowacje, nie ułatwiają zadania. Proces wdrożenia innowacyjnych rozwiązań grzęźnie w bagnie biurokracji w wyniku narzucenia sztywnych reguł na poziomie wnioskowania, finansowania i rozliczania badań. Tymczasem branża, jak żadna inna, potrzebuje elastyczności na co dzień i ambitnej wieloletniej wizji.
Rozwój innowacji technologicznych wiąże się często z dużymi nakładami finansowymi przy zwiększonym ryzyku. Przy ograniczonych nakładach finansowych, języczkiem u wagi staje się efektywne zarządzanie i szeroko pojęta kooperacja.
Polska posiada surowce, które są wydobywane i w postaci nieprzetworzonej sprzedawane. Przykładem jest KGHM. Produkuje miedź i metale szlachetne, ale mamy w Polsce bardzo mało firm produkujących zaawansowane, przetworzone produkty z miedzi. Mamy wciąż duże pokłady węgla. Węgiel jest zbyt drogi, by go jedynie spalać. To przecież surowiec wykorzystywany w wielu branżach. W Polsce, pomimo dużych tradycji górniczych, mamy mało firm rozwijających zaawansowane technologie przetwarzania węgla.
Brak kapitału, niedojrzałość polskiego rynku, a w konsekwencji zwiększone ryzyko dla inwestycji w innowacyjne rozwiązania, to tylko część prawdy. Głównym problem jest brak odpowiednio przygotowanych instytucji finansowych, państwowych i prywatnych, dla wspierania innowacji. Powstania produktu myśli nie można zaplanować. Nie można w pełni kontrolować czasu i miejsca gdzie on powstanie. Dlatego najszybciej rozwijają się państwa, które potrafią, kiedy już się pojawi, skutecznie go wdrożyć i eksploatować w gospodarce.
Posiadamy wielki niewykorzystany potencjał intelektualny. Tysiące inżynierów, informatyków, naukowców i projektantów. I z roku na rok drożejącą pracę, co wyeliminuje w niedalekiej przyszłości dotychczasową rentę zacofania.
Zatem co powinniśmy zrobić, żeby przebić polski szklany sufit niemożności i zbudować gospodarkę opartą na wiedzy? Przede wszystkim postawić na rozwój instytucji finansowych, potrafiących odnaleźć obiecujące projekty. To one powinny pomóc w ich komercjalizacji. Takie instytucje, w odróżnieniu od różnych inicjatyw grantowych, powinny być rozliczane ze wzrostu wartości swoich aktywów. Ich sukces finansowy wymaga łączenia wiedzy z różnych obszarów: finansów, nauki, rynku.
Polacy, funkcjonujący w bezpiecznych niszach, muszą z nich wyjść i nauczyć się współpracować. Przy uczelniach już zaczęły powstawać fundusze, wychwytujące pomysły pracowników i studentów, mające potencjał komercjalizacji. Problemem jest wysokość kapitałów, a także znalezienie finansowania dla kolejnej fazy życia projektów, która potrzebuje stabilnego finansowania i znacznie wyższych budżetów.
Fundusze, poza nielicznymi, niestety nie osiągają założonej stopy zwrotu. Problemem jest niedostateczna specjalizacja i brak znajomości często wyspecjalizowanych niszowych rynków, w które celują polskie start-upy
Utrzymanie dużego udziału państwa w niektórych branżach gospodarki może paradoksalnie wesprzeć tworzenie się środowiska przyjaznego innowacjom.
Na przykład Ministerstwo Obrony Narodowej, poprzez fundusz zaawansowanych technologii wojskowych, mogłoby finansować rozwiązania wspierające polską obronność i jednocześnie na nich zarabiać. Byłoby akceleratorem dla tworzenia prywatnych przedsiębiorstw dla obronności. Obecność w funduszu przedstawicieli wojska gwarantowałaby implementację produktów, poprawiających konkurencyjność polskiej armii. Bardziej dojrzałe rozwiązania, wymagające znaczących nakładów w średnim horyzoncie czasu, mogłyby być przejmowane przez fundusz typu mezzanine, powiązany z Polską Grupą Zbrojeniową.
- Fundusz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wspierałby rozwiązania dla bezpieczeństwa wewnętrznego państwa.
- Fundusz PKP mógłby finansować prace, poprawiające jakość usług polskich spółek kolejowych. Specjaliści ze spółek, znający specyfikę kolejową, na pewno lepiej sprawdziliby się w ocenie potencjału wpływających propozycji niż specjaliści bankowi.
- Fundusz KGHM, inwestując w pomysły wykorzystania oferowanych przez spółkę produktów, przyczyniałby się do wydłużania łańcuchów wartości w Polsce w oparciu o miedź.
- Fundusz Polskiej Grupy Węglowej, inwestując w różne pomysły zastosowań węgla, uchroniłby miejsca pracy w górnictwie, bo dałby impuls dla rozwoju sektora przetwórstwa węgla, niezwiązanego z energetyką.
Pamiętajmy, że najprostsza droga do eksportu polskich produktów myśli, to akceptacja własnego rynku i polskich rozwiązań przez polskich użytkowników, prywatnych i instytucjonalnych.
Również w miastach mogłyby powstawać fundusze dla projektów miejskich. Włączeni w ich prace specjaliści z miasta, inżynierowie architekci i urbaniści, lepiej oceniliby czy dane rozwiązanie jest przydatne dla tkanki miejskiej. I tak, hipotetyczny Fundusz Warszawski, wyspecjalizowany w finansowaniu różnych rozwiązań dla miasta, zadbałby by finansowane przez niego projekty były wdrażane przez urząd miasta. Każdy sukces przyczyniłby się do tworzenia kolejnych inicjatyw.
Już sobie wyobrażam, że taki fundusz wsparłby produkcję poduszkowców wodnych dla przewozu ludzi Wisłą, odblokowując tym samym trasy dojazdowe z Góry Kalwarii czy Łomianek.
Zacznijmy wreszcie twórczo myśleć i na tym zarabiać.
Mariusz Patey